poniedziałek, 28 grudnia 2015

Przez Dubaj i Filipiny do Sydney - 21.11-6.12.2015 [cz. 2]

Część 1 - wstęp i Dubaj
Część 2 - Filipiny
Część 3 - Sydney

W drugiej części opiszę nasz pobyt na Filipinach. On również odbył się w kilku etapach.
Pierwszy raz było to około 12h w Manili, między przylotem z Dubaju, a lotem do Sydney.

Manila to jedno z najbrzydszych miejsc, w jakich byłem :) Składa się na to wiele czynników, m.in. wszechobecna bieda i bezdomni, ogromny tłok, bardzo wysoka temperatura i wilgotność. 

Tanim środkiem transportu są taksówki (trzeba pilnować, żeby jechać z włączonym taksometrem). Wspomniany wszechobecny tłok powoduje, że trzeba było czekać ok. godziny na samochód w kolejce. Następnie około 40 minut jazdy do centrum (8-10 km). W centrum można zjeść tanie jedzenie z straganów przy ulicy (średniej jakości) oraz wybrać się do China Town na zakupy. Atrakcją turystyczną jest pozostałość po okupacji hiszpańskiej - dzielnica Intramuros.  Misją jest wymiana pieniędzy. Nam w banku, przy asyście ok 5 osób, zajęło to blisko 2 godziny. Powrót do lotniska (w godzinach szczytu) zabrał nam blisko 2 godziny. Szczerze, to chyba lepiej było zostać te 12h na lotnisku i skorzystać z oferty "saloników biznesowych", gdzie za ok 25 zł można skorzystać z masażu.

Hodowla koguta na sznurku. 

Intramuros - zabytkowa dzielnica.

Jeepney - najpopularniejszy środek transportu publicznego.

Brama do China Town.

Po raz drugi w Manili byliśmy po powrocie z Sydney, gdzie spędziliśmy noc. Nie ma tutaj o czym się rozpisywać, wybraliśmy się coś zjeść w okolicy hotelu, część z nas wróciła spać, część wybrała się na masaż. Masaże na Filipinach są bardzo tanie - full body od 20 zł/h. Jedynie różnie bywa z jakością usług.

Następnego dnia udaliśmy się do Puerto Princesa. Pierwotnie mieliśmy spędzić tam 3 noce. Za namową koleżanki (dzięki Klaudyna !), która była na Palawanie tydzień wcześniej zmieniliśmy całkiem koncepcję i udaliśmy się prosto do El Nido, miasteczka na północy wyspy. To był strzał w 10 !
Można się tam dostać autobusami Roro oraz Cherry (odjeżdżają z dworca w PPS - trzeba dojechać trycyklem) lub busem prosto z lotniska. Pierwotna cena to 750 peso, trzeba się targować. My finalnie zapłaciliśmy 450 peso (tyle samo kosztuje autobus). Busy są średnio wygodne (mają "dołożone" dwa dodatkowe miejsca), niby jadą szybciej, ale częściej też się zatrzymują, więc finalnie czas podróży jest taki sam zarówno autobusem jak i busem.

El Nido położone jest w zatoce, która wcina się w skalne formacje wapienne. Sama zatoka jest również pokryta skalnymi wysepkami, które powstały w wyniku erozji (dokładnie z powodu różnic w odporności skał na erozję). Tym samym główną atrakcją jest "island hopping" - czyli krótko mówiąc rejs pomiędzy wysepkami. Wspomniana erozja spowodowała, że powstały tutaj takie miejsca jak laguny wewnątrz wysepek czy jaskinie. Generalnie są cztery trasy wycieczkowe: A, B, C, D, każda trwa jeden dzień (wyjazd 8-9, powrót 16-17). Koszt to 800-1200 peso (100 peso - ok. 8 zł). Można też wykupić "combo" (1500 peso), czyli dwie trasy w jeden dzień. My kupiliśmy opcję A + C. Rejs zapewnił niezapomniane widoki. Para, która była z nami wykorzystała sprzyjające okoliczności i zaręczyła się na Helicopter Island (wg. lokalnych "fried chicken island" :)). Jeżeli ktoś ma więcej czasu, proponuję wykupienie rejsów osobno. Tutaj jest trochę za duże tempo, więcej czasu spędza się płynąc niż snurkując czy plażując. 

Plaża w El Nido

Plaża w El Nido

Nasz "kapitan".

Safety first.

Rajska plaża (poniżej kilka kolejnych).






W cenie rejsu zawsze jest posiłek w formie bufetu.



Psom też udziela się klimat.

Kolejnymi miejscami poleconymi przez Klaudynę były wodospady w środku dżungli oraz Nacpan Beach. Również strzał w 10. Wynajęliśmy trycykle z kierowcami na cały dzień (800 peso, można też skuterki za 400-500 peso). Żeby dotrzeć na wodospady powinno się wynająć przewodnika, można trafić samemu, ale cena przewodnika (300 peso) nie jest warta kombinowania. Po ok 40 minutach wędrówki przez dżunglę, kilka potoków (konieczne obuwie typu klapki) dociera się do wodospadu, u podnóża którego można zażyć kąpieli w dość rześkiej wodzie. 







Resztę dnia spędziliśmy na Nacpan Beach, gdzie można (oprócz oczywiście plażowania i pływania) zjeść tani posiłek czy wypić naturalny sok w beach barze. Można też pograć w siatkówkę z lokalnymi mieszkańcami :)






Tego samego dnia o godzinie 21:00 wyruszyliśmy w podróż powrotną do Puerto Princesa. Autobus miał jechać wolno i dojechać na miejsce w okolicach 5:00 rano. Poszło sprawniej i byliśmy u celu o 3:00. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Tym sposobem trafiliśmy na karaoke gdzie bawili się lokalni mieszkańcy. Tam wypiliśmy kilka piw, po czym wróciliśmy na lotnisko, aby doczekać lotu, który był dopiero o godzinie 12:00. Jak się okazało linie Cebu Pacific, mimo że są tanie, to mają fajną obsługę i udało się bezpłatnie przebookować loty na godz 10:00. Tym sposobem bez problemu zdążyliśmy na lot do Dubaju o 16:00.

Filipiny są krajem bardzo ładnym, ciepłym i tanim. Trzeba tylko jak najszybciej wydostać się z Manilii. My byliśmy tam tylko kilka dni, ale przy kolejnej okazji na pewno postaramy się zwiedzić kraj dokładniej. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz