poniedziałek, 3 września 2012

17-26.08.2012 - Czarnogóra, Albania, Bośnia i Hercegowina, Chorwacja

Okres wakacyjny nie sprzyja tanim lotom więc kierując się ekonomią, środkiem transportu został samochód. Trasa została ustalona tak, aby była relatywnie krótka i tania. Droga "tam" wyglądała następująco: Tarnów - Kosice - Budapeszt - Osijek - Sarajewo - Podgorica - Ulcinj. Jej głównym założeniem był jak najszybszy dojazd. Niestety, mimo że portal docelu.pl pokazał 16h jazdy, skończyło się na około 20h. Trasa powrotna zakładała zwiedzanie Dubrovnika w Chorwacji, następnie zobaczenie słynnego mostu w Mostarze oraz krótki pobyt w Sarajewie. Pierwsze dwa punkty udało się zaliczyć, niestety problemy z samochodem oraz decyzja aby jak najszybciej dojechać do domu spowodowały pominięcie Sarajewa (może to i lepiej, ponoć to miasto na więcej niż "godzinkę"). Relacja "dzień po dniu":

- dzień 1 i 2:
Wyjazd ok godziny 16, przejazd i dotarcie na miejsce do Ulcinj w Czarnogórze około południa. Po drodze przejeżdżaliśmy przez bardzo widowiskowy koanion rzeki Tara w BiH (foto poniżej).
Szybkie rozpakowanie i wyjazd na Wielką Plażę (ponad 13 km długości). Plaża rzeczywiście długa i szeroka, pokryta piaskiem który przypomina kurz (kolorem i rozmiarem ziarenek). Rodzaj piasku powoduje, że woda jest również mętna i wygląda niezbyt atrakcyjnie. Poza tym w okolicy plaży można było zobaczyć pasące się krowy :)

Kanion rzeki Tara w BiH.


Zamieszkaliśmy w zarezerwowanym zdalnie apartamencie "Amina" - bardzo polecam, ceny ok (10 euro/os), czysto, dość nowocześnie i śliczny widok (zdjęcie poniżej). Ogólnie z noclegami nie ma problemu, już na samym wjeździe do miasta stoją ludzie oferujący apartamenty już od 5 euro.

- dzień 3:
Ulcinj został wybrany jako miejsce pobytowe na 2 noce, a to za sprawą bliskości Albanii. Miasto Skhoder położone jest w odległości ok 70 km. Sama Albania krajobrazowo niczym się od Czarnogóry nie różni. Jedyne co mnie zaskoczyło, to że centrum miasta jest naprawdę ładne a liczyłem na ... no każdy sobie może wyobrazić. W samym mieście do zobaczenia jest jedynie całkiem ładny meczet, warto również podjechać nad jezioro szkoderskie, można w nim zobaczyć m.in. pływające krowy. Kilka zdjęć:





Powyższe fotki z albańskiego miasta Skhoder.

Krowy w jeziorze Skhoderskim.

Wieczorem wybraliśmy się zobaczyć rozrywkową część Ulcinj. Wizyta była dość krótka ze względu na zmęczenie. Jedyne co mogę powiedzieć że było tam strasznie dużo ludzi i było naprawdę ciepło (myślę, że z 35 stopni).

Widok z apartamentów.

Ulcinj nocą.


- dzień 4
Przejazd z Ulcinj do Kotoru - miejscu pobytu do końca wyjazdu. Po drodze zwiedzanie Starego Baru, miasteczka z X wieku. 


Stari Bar.

Po ok. 2 godzinach zwiedzania ruszyliśmy dalej i dotarliśmy do Kotoru. Ponoć jest to jedno z najładniejszych miast Czarnogóry, położony w bardzo malowniczej zatoce "Boka Kotorska" która przypomina fiord. 
Tutaj porada, nie rezerwujcie noclegów w Youth Hostel Spasic-Masera. Warunki przypominają akademiki z lat 80tych. W opisie pisze, że jest klimatyzacja i jest, ale na korytarzu a nie w pokojach. My ten błąd popełniliśmy, ale po 1 nocy zmieniliśmy lokum. Wystarczyło troszkę poszukać i popytać. Cena 12,5 euro/os. Do dyspozycji 2 sypialnie, duży pokój dzienny z 2 łóżkami i aneksem kuchennym + taras z pięknym widokiem (zdjęcie poniżej). Kotor (jak i cała zatoka) ma 1 minus, praktycznie brak sensownych plaż, wyglądają tak:

Plaża "Dobrota".
Widok na Boke Kotorską oraz jednocześnie widok z naszego tarasu.

W związku z słabą jakością plaży w okolicy Kotoru zmuszeni byliśmy dojeżdżać do plaży Jaz, położona jest ok 15 km od Kotoru, 4 km od Budvy. Plaża jest piaszczysta, ale przylegają do niej skałki bardzo dobrze nadające się do snurkowania i obserwowania życia dna adriatyku. Dodatkowo plaża posiada dobrą infrastrukturę w postaci parkingów, restauracji czy pryszniców. 

Plaża Jaz.

Jeżowiec.

Rybki i inne żyjątka.

- dzień 5-8
Przez pozostałą część pobytu spędzaliśmy plażując, część zwiedzając okolicę. Najlepiej zobrazują to zdjęcia:

Kotor.

Kotor.

Kotor.

Sveti Stefan.

Czysta woda :)

Budva.

Budva.


- dzień 9
Jak pisałem na wstępie, w drodze powrotnej udało się zobaczyć Dubrovnik oraz Mostar.
Dubrovnik nazywany jest "Perłą Adiratyku" - i podpisuje się pod tym zdecydowanie, naprawdę pięknie położone, śliczne architektonicznie i mające klimat miasto. 
Mostar słynie z mostu i chyba tylko z tego (nic więcej tam nie zauważyłem, no może poza elewacją budynków z śladami po kulach zapewne z czasów wojny bałkańskiej).

Dubrovnik.

Dubrovnik.

Dubrovnik.

Mostar.

Mostar - widoczne dziury po kulach.


Reasumując Czarnogóra to bardzo ciekawa destynacja wakacyjna, ceny ciągle są w miarę niskie, pogoda gwarantowana, a i jest co zobaczyć. Troszkę im brakuje do Chorwacji, ale to gwarantuje wspomniane niskie ceny.

Z najistotniejszych informacji:
- nie są wymagane paszporty w żadnym z opisanych krajów, wystarczy dowód osobisty,
- konieczna jest zielona karta,
- paliwo ok 10% tańsze (diesel),
- wjeżdżając do Czarnogóry obowiązkowa jest opłata ekologiczna - 10 euro, ale ja jej nie płaciłem gdyż celnik mnie poinformował że w sierpniu ona nie obowiązuje,
- uwaga na policję w Słowacji (mandat wynegocjowany z 300 euro na 100), policja w Czarnogórze dosyć miła (jedynie upomnienie).



sobota, 2 czerwca 2012

Cypr - Pafos - 21-25.05.2012

Rok 2012 jest wyjątkowo przystępny jeżeli chodzi o dobre ceny lotów na wyspy w rejonie basenu Morza Śródziemnego. Po Malcie za 130 zł, przyszedł czas na Cypr - tym razem trochę drożej bo 205 zł (ale wylot z Krakowa, więc odpadały koszty dojazdu do dalej położonego lotniska). Co ciekawe, w czerwcu pojawiły się bilety za 152 zł (!) - a to już naprawdę bardzo dobra cena, tym bardziej że to już praktycznie sezon. Oprócz Malty i Cypru w bardzo korzystnej cenie można dostać się również na Kretę - ale to może zostawię na kolejny sezon. 

Kilka podstawowych informacji:

- nocleg zakupiony został za pośrednictwem Hotels4u.com, nazywał się Paphiessa Hotel & Apartments, cena rewelacyjna bo 20 euro za 4 osobowy apartament (w jego skład wchodził pokój z dużym łożem, pokój z 2 dostawkami oraz aneksem kuchennym); w hotelu było praktycznie wszystko co potrzebne, szybkie wifi, bar z całkiem dobrymi cenami, basen kryty z siłownią oraz duży basen zewnętrzny; co ciekawe ten sam hotel w sezonie kosztuje 10 euro/os więc cena również bardzo dobra; cena za ten hotel "na miejscu" 3-4x wyższa - koniecznie rezerwować z wyprzedzeniem;

- samolot z Krakowa ląduje po 23, obowiązuje już wtedy nocna w autobusach (2,5 euro/przejazd) a taksówkę można już wynająć za 15 euro; nasz hotel znajdował się ok 2 km od przystanku (który zlokalizowany jest przy przystani) więc już przy 4 osobach taksówka była najlepszą opcją;

- komunikacja jest dosyć tania, 1 przejazd - 1 euro, bilet całodniowy - 3 euro (studenci 50% zniżki);

- zakupy proponuję robić w Lidlu, ceny wyższe niż w Polsce, ale akceptowalne;

- ceny w knajpach przy przystani całkiem dobre; piwo 1,5-2 euro, kebab od 3 euro, danie ok 7 euro;

- jeżeli chce się coś zwiedzić poza Pafos koniecznie trzeba wynająć auto... czego nie zrobiłem (a dlaczego ? w hotelu była możliwość wynajęcia samochodu klasy A, czyli jakiegoś małego za 28 euro za 1 dzień, niestety gdy chciałem zarezerwować samochód wszystkie były zajęte na jakiś tydzień do przodu; cena wynajęcia w zewnętrznych wypożyczalniach to ok 60 euro/dzień przy wynajęciu na 1 dobę, cena za 3 doby to... 60 euro, jako że był to przed ostatni dzień pobytu - zrezygnowałem z auta, zwiedzanie innym razem).

Relacja krótka, bo nie bardzo jest co opisywać. Samo Pafos jakoś specjalnie nie porywa. Na uwagę zasługują chyba tylko groby królewskie w rejonie Kato Pafos, centrum jest wg. mnie nie warte uwagi. Bardzo ładna za to jest plaża przy Coral Bay. Woda czysta, plaża pokryta drobnym piaskiem, w skrajnych punktach zatoki występują klify, gdzie można ponurkować i pooglądać podmorską faunę. Jako, że pogoda była słoneczna, temperatura dochodziła do 30 stopni wyjazd z turystyczno-wypoczynkowego przekształcił się wypoczynkowy :) Wydatny wpływ na to miał również basen hotelowy, gdzie codziennie spędzaliśmy kilka godzin. 

Na podstawie tego co zobaczyłem, Cypr to fajne miejsce na wypoczynek. Nie widziałem większych atrakcji, ale chciałem jechać jedynie na półwysep Akamas (z zatoką Lara gdzie ponoć można zobaczyć żółwie) oraz w góry Troodos. Jeżeli komuś zależy na zabytkach kultury antycznej - lepiej wybrać się do Grecji. To 5 wyspa Morza Śródziemnego którą miałem okazję odwiedzić. Ranking wygląda następująco: Malta, Sardynia, Cypr, Formentera, Ibiza.

Z mojej perspektywy Cypr nie porwał. Wynika to pewnie z tego, że nie widziałem największych atrakcji wyspy. Powtórzę podstawową poradę: wynająć auto ! 
Jednak jeżeli ktoś chce wyskoczyć w maju/czerwcu na krótkie wakacje - zdecydowanie polecam !

Nadbrzeże.

Hotelowe Spa. Peeling rybkami jest tam bardzo popularny (koszt 1 euro/minuta).

 Basen hotelowy. 

Kościół w pobliżu hotelu. Chyba najładniejszy obiekt architektoniczny Pafos.

 Kato Pafos. 

 Kato Pafos.

 Coral bay.
Coral bay.

sobota, 12 maja 2012

Maroko - koko spoko - 04.2011

Poniższy wpis został przygotwany specjalnie na konkurs "Paragony z podróży" - http://www.paragonzpodrozy.pl/ oraz portalu Fly4free i Scandjet: http://www.fly4free.pl/konkurs-rozdajemy-bilety-lotnicze-do-chorwacji/.
---
Gdzie: Maroko (Tangier – Marakesz – Essauira – Marakesz – Cascades D’Ozoud - Fez)
Kiedy: kwiecień 2011, 7 dni
Odległość: ( w sumie ok. 8 500 km, w samym Maroko: ~1500 km – autobus, bus, taksówka, piechota)
Waluta: 1 MAD (dirhama) = 0,38 zł
Koszty na 1 osobę:  700 zł (koszty stałe: lot, przejazdy, noclegi – 480 zł, reszta jedzenie + pamiątki), zakupu np. ubrań nie wliczałem

Ceny:
- przeloty 126 zł (Kraków – Paryż (Beauvais) - Tangier – Fez – Bolonia – Katowice) – odcinek Bolonia – Katowice Wizzair, reszta Ryanair,
- noclegi 20-25 zł (2 noce w „mieszkaniu”, 2 w hotelu klasy mocno turystycznej, 1 w riadzie),
- pociąg Tangier – Marakesz – 70 zł,
- autobus Marakesz – Essauira 22 zł (tam) i 18 (powrót) – ponieważ jeden bilet zakupiony na stacji tuż przed odjazdem, drugi dzień wcześniej, uwaga, sieć Supratouru którą podróżowaliśmy ma osobne dworce,
- bus Marakesz – wodospady w Ozoud – Fez – 60 zł/os – myślę, że cena tak niska ponieważ było nas 10 osób, a dodatkowo u właściciela wykupiliśmy noclegi,
- taxi – lotnisko w Tangierze – dworzec 78 zł (tzw. Grand Taxi – stary mercedes „beczka” – za 6 os, bo tyle tam „wchodzi”)
- petit taxi – dworzez Marakesz – medina  12 zł (za 3 os, tyle maksymalnie osób wchodzi, samochody to Fiaty Uno bądź Fordy Fiesta)
- jedzenie: 
harira (zupa z ciecierzycy) 1,5 zł ,
sok wyciskany na miejscu (1-2 zł),
tajin od 10 zł (jajecznica z warzywami) do 20 zł (z kurczaka),
barbrian whiskey (herbata z miętą) od 0 (sposób na zatwierdzanie transakcji, np.  kupił ją taksówkarz z którym dogadałem busa, następnie jego szef jak z którym ustalono ostateczne warunki najmu) do 3 zł (10 zł – cały dzbanek) ,
smażone krewetki – 3 zł za „garść” – dosłownie,
specyficzne płaskie bułki smarowane serkiem/miodem – 1,5 – 3 zł/szt – najlepsza i najtańsza opcja na śniadanie,
kebab – określa się tak szaszłyki – 30 zł (z frytkami i napojem)  na placu Jemna El Fna w Marakeszu; ostro doprawione mięso w bułce (po północy w medinie w Fezie, w jedynym miejscu gdzie można było coś kupić do jedzenia, u 2 gości którzy mieli jakiejś własnej roboty blaszany grill i mięso niewiadomego pochodzenia, zakładam że mogło być nawet ze szczura) – 4 zł,
cola – 4 zł,
skręt od spotkanego w parku ojca z małym synkiem ( „Jamalem”) – „na kawe” czyli np 10 MAD =~ 4 zł,
piwo – tylko w hotelach, 4 euro,
papierosy – 8 zł,,
woda mineralna – 2 zł,
bułka – 0,5 zł,
naprawienie buta w uliczce przy medinie w Marakeszu – 9 zł (jeden z uczestników kupił „najlepszej jakości  klapki z skóry wielbłąda” – po 1 dniu urwał się pasek)
dres adidas – 80 zł (oczywiście tylko z nazwy),
buty Nike air max – 80 zł (też tylko z nazwy, ale mają już rok i się nie rozleciały),
trampki converse – 38 zł („Made by american workers In China” – tekst wyjazdu),
szisza (mała, podróżna) – 25 zł,
tytoń do sziszy – 4 zł,
węgielki do sziszy – 4 zł,
bębenek podwójny – z ceramiki oraz skóry, delikatnie pęknięty – 50 zł (od człowieka który grał nim na ulicy),
obraz ręcznie malowany – na murach obronnych w Essaiurze – w zależności od rozmiaru 9 – 40 zł,
owoce – cen dokładnie nie pamiętam, ale tak z połowę taniej niż w Polsce, do znacznie taniej (np. pistacje) ,

Porady:
- ZAWSZE negocjowac,
- płacić z góry, szczególnie za posiłki (dlatego, że później może się okazać, że np. bułka czy sosy są dodatkowo płatne,
- uważać z kim się rozmawia, jak ktoś jest tak uprzejmy, że pokaże nam jakieś ładne miejsce – na pewno będzie chciał zapłatę; oczywiście można też normalnie porozmawiać np. z sprzedawcami na targu czy w ludźmi w barze – można się dużo dowiedzieć – za darmo,
- jak chcesz coś załatwić – załatwisz to z taksówkarzem, zarówno transport na większe odległości jak i różnego rodzaju substancje psychoaktywne,
- nie ma potrzeby rezerwowanie noclegów, na miejscu nie Ty szukasz noclegu tylko on Ciebie,
- na ulicach non stop zaczepiają sprzedawcy różnego rodzaju narkotyków, ignorować ich, ponoć policja poluje na europejczyków którzy „posiadają” – w Maroko jest to nielegalne – ale dla rodowitych Marokańczyków to martwy przepis,
- za bycie pod wpływem alkoholu można trafić na 48h do więzienia, nie wolno pić w miejscach publicznych – można trafić do więzienia, nie pić w pociągu – można zostać z niego wyproszonym (co ciekawe pół pociągu paliło skręty – nikomu to nie przeszkadzało),
- w dobrym tonie jest zostawianie napiwków (oczywiście w restauracji, nie w budce „na rogu”), ale nie jest to wymagane,
- Marokańczycy mówią oprócz arabskiego po francusku (większość), angielsku (dużo), niemiecku (trochę) i znają podstawowe zwroty po polsku (oczywiście handlarze, np. Robert Makłowicz poleca; mucha rucha karalucha),
- na placu Jemna El Fna w Marakeszu za robinie zdjęć zaklinaczom węży czy kuglarzom z małpami na pewno będzie ktoś chciał opłatę,
- do Ozoud można ponoć dojechać autobusem, ale konieczny jest nocleg na miejscu; najlepiej wynająć Grand Taxi lub busa (my tak zrobiliśmy),
- na wodospadach Ozoud na siłę będzie chciał oprowadzać przewodnik, nie dość że jest on drogi – 30-50 euro – to jeszcze tak naprawdę nic nie wie o okolicy, jak powstały wodospady itd., poza tym droga dookoła wodospadów jest banalnie prosta (nie da się zgubić) – ale na początku poprowadzi przez potok (trzeba ściągać buty) i powie, że decyzję można podjąć „na szycie wodospadu” – to czysty marketing bo 30 m dalej jest kładka przez ten potok,
- w Ozoud można przespać się u lokalnych rastamanów, widziałem kilku „hippi” europejczyków, którzy tam nocowali, jest to ponoć bardzo tanie, dodatkowo w cenie są próbki różnych substancji J - nie nocowałem tam, ale kiedyś na pewno spróbuję,
- w Ozoud małpki najlepiej obserwować ok. 17:00 – pora karmienia,
- ogólnie im bardziej na południe tym bardziej orientalnie,
- w miastach syf, dużo ciekawsze i ładniejsze są miejsca „nie dotknięte cywilizacją” typu Sahara, wodospady, góry Atlas,
- przechodząc przez ulicę nie ma co liczyć że ktoś się zatrzyma, są 2 szkoły przechodzenia: przebiegamy przed autami lub zamykamy oczy i idziemy „na pewniaka” – samochody powinny nas omijać.

Krótki opis wycieczki:
Początek wiosny to okres promocji w tanich liniach lotniczych. Od dawna był plan na Maroko więc decyzja po znalezieniu fajnego połączenia trwała ok. 5 minut. Jako że kierunek egzotyczny, cena super niska, szybko uzbierała się ekipa 10 osób. Wstępny plan po lekturze przewodników - dokładne zwiedzenie północy kraju, ale lektura różnych relacji z podróży ludzi którzy już tam byli, nie pozostawiła złudzeń – trzeba jechać na południe. Dość szybko (dzięki właśnie relacjom) powstał zarys planu podróży. Lądujemy w Tangierze po południu, idziemy coś zjeść do mediny i ogólnie pochodzić  po mieście, a o 22:00 mamy nocny pociąg do Marakeszu, stamtąd na początek nad ocean do mekki surferów (chyba na wyrost bo żadnego nie widziałem) – Essauiry, następnie powrót do Marakeszu tam 1 lub 2 dni w zależności czy znajdziemy tani transport na wodospady w Ozoud i na koniec Fez skąd wylatujemy. Plan udało się zrealizować w 120% (bo Ozoud to była „opcja”) ! Tangier – pierwszy styk z kulturą arabską – dosyć bezbolesny bo to zaraz przy Europie – w sumie bez emocji. Marakesz – no tutaj już czuć że jesteśmy w innej rzeczywistości, na innym kontynencie. Na ulicach ruch przypomina mrowisko, aż niewiarygodne że nie ma non stop wypadków oraz temperatura, 40 stopni ! Tylko jakieś inne te 40 stopni niż u nas 30 (inna wilgotność) – jest ciepło, ale nie tak jak sobie wyobrażaliśmy. No nic, mimo wszystko trzeba jechać się ochłodzić. Ok, znajdujemy dworzec i wsiadamy do autobusu – a tutaj szok, autobus czysty, klimatyzowany, można się wyłożyć – bardziej spodziewałem się czegoś w stylu polskiego „PKS”. Essauira – wietrzne miasto (naprawdę, prawie jak Kielce), może dlatego tutaj jest znana na cały świat miejscówka suferów ? Nie wiem, fale jakieś strasznie wielkie nie były. O samym mieście mogę powiedzieć tyle, że najczystsze z tych które widzieliśmy podczas podróży, ładne stare mury obronne, sprzedawcy nie tak natrętni jak np. w Marakeszu, dużo i tanie owoce morza, można kupić zarówno surowe na targu oraz przyrządzone w przydrożnych budkach. Powrót do Marakeszu -  to miasto jakoś mnie nie porywało, bardziej irytowało po Essauirze. Tam 25 stopni, przyjemny wiaterek. Tutaj – duchota, sprzedawcy najchętniej by Cie zjedli. Ogólnie godzinka na Jemna El Fna wystarczyła, później był „chill out” w miejscu noclegowym. W tym miejscu warto opisać jak załatwiliśmy nocleg i busa do Ozoud. Wysiadając na stacji autobusowej po powrocie z Essauiry taksówkarz zagadał czy w czymś pomóc. Zapytałem, czy wie jak można się dostać do Ozoud. Padło pytanie ile osób, -10. Oczy Araba zamieniły się w dirhamy. Zaraz gdzieś tam pobiegł, podjechał drugi, coś tam pogadał, gdzieś zadzwonił i po 5 minutach przychodzi i rzuca jakąś śmiesznie wysoką sumę. Ja w śmiech i zbijam ją na próbę o połowę. Ten mnie zaprasza do baru po drugiej strony ulicy na herbatkę. Rozmowa się klei, opowiadam mu swój plan on słucha. Dalsze negocjacje, ja się nie zgadzam, on też nie. W końcu mu mówię, że jak wyrówna swoją cenę do ceny autobusów (gdzieś tam sprawdziliśmy przed wyjazdem) to ok. On dzwoni, jak się później okazało do szefa, daje mi go do telefonu.  Szef mi oferuje w tej samej cenie co ustalona z taksówkarzem dodatkowo nocleg z śniadaniem (o śniadaniu zaraz) – ok, deal J Na miejscu okazało się, że cena spadłą jeszcze o jakieś 10%, nocleg okazał się w riadzie (tradycyjny dom marokański) w którym właściciel żyje od 3 pokoleń. Standard naprawdę wysoki, prawdziwe prysznice, pokoje 2 i 3 os, taras (i dach) z widokiem na miasto no i wspomniane już śniadanie… Czyli dzbanek herbaty + 2 bagietki i spodeczek miodu na… 10 osób. Eh, oni zawsze chcą na czymś zarobić, no ale za w sumie 80 zł os/nocleg + bus na prawie 500 km, który zatrzyma się w Ozoud, poczeka ok. 4 godzin kiedy będziemy zwiedzać, super ! Wieczorem jeszcze tylko krótki spacerek po mieście i na drugi dzień wczesnym rankiem wyjazd. Wodospady naprawdę zapierają dech w piersiach, 110 m spadku, dookoła czerwone skały, gdzieś tam fruwa ptactwo, w drzewach można dostrzec małpki – miejsce obowiązkowe. Ostatnia noc w Fezie. Znowu powracamy do „Europy”, jakoś nowocześnie (tzn. jak na Maroko), nieciekawie. Nawet obeszliśmy mury pałacu króla, a trwało to chyba z 3h. Podsumowując Maroko to bardzo fajny kierunek, jest dużo taniej niż w krajach zachodnich, bardziej orientalnie, całkiem inna kultura i przyroda warta jest zobaczenia – szczególnie teraz, gdy można dolecieć „za drobne”. 









 Ciepło.




 Przykładowe stoisko z sokami "na miejscu".



 Rowerzysta w lokalnym ubraniu (Marakesz).
 Naciągacz na Jemaa el-Fnaa w Marakeszu.
 Stragany w pobrażu mediny w Marakeszu.

 Marokańska Floriańska.

 Szewc :)

 Cascades d' Ozoud.

Małpka z młodym w Ozoud.

 Meczet w Fezie.

Wiejski układ przed posiadłością króla w Fezie.


 Petit taxi.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Malta - 27-31.03.2012

Minęło już kilka dni od powrotu, pobyt na Malcie to już historia, jednak na tyle świeża abym cięgle pamiętał wszystkie istotne fakty. Podróż rozpoczynała się i kończyła na świeżo oddanym do użytku, nowym terminalu lotniska we Wrocławiu. Muszę przyznać – architektura i funkcjonalność oraz oznaczenia są bardzo dobre, wszystko jest przejrzyste.

Wracam do samej relacji. Lądowanie miało miejsce już w nocy, przebiegło bez problemów. Przy wejściu na lotnisko od razu zaskoczenie. Witają nas ludzie przebrani w tradycyjne stroje maltańskie, grając muzyczkę na akordeonie oraz wręczając tradycyjne słodycze (coś jak obwarzanek z masą kakaową) – ok, jak na lot tanimi liniami z Polski fajnie witają, ciekawe co się dzieje jak ląduje Lufthansa z Niemcami na pokładzie. Przypuszczam, że miało to związek z tym, iż przylecieliśmy pierwszym w historii lotem z Wrocławia. Następnie udaliśmy się do automatu z biletami, każdy zaopatrzył się w karnet 7-mio dniowy za 12e. Tutaj od razu dygresja – mimo, iż Malta jest małą wyspą, komunikacja jest bardzo powolna – czas przejazdów przyprawiał o irytacje. Po ok. 45 minutach jazdy dotarliśmy do Paceville. Hotel miał być bardzo łatwy do znalezienia, jednak nie był, aby go odnaleźć musieliśmy obejść całe centrum oraz pytać ludzi – w końcu się udało. Jakie było moje zaskoczenie gdy otworzyłem „pokój”, który de facto okazał się 2 pokojowym apartamentem z 4 łóżkami. Drugi pokój „2 osobowy” był wyposażony w 3 łóżka. Na drugi dzień, kiedy dokonywałem płatności pytałem czy wszystko ok. – czy czasem się nie pomylili - pani uprzejmie wyjaśniła mi, że rezerwowałem pokoje 2os z osobnymi łazienkami – a mają tylko apartamenty i 3ki. Ok, jako że część ekipy miała rezerwację tylko na 2 dni to dodatkowe 3 łóżka bardzo się przydały. Po kwaterowaniu trzeba było się wprawić w dobry nastrój, na co wydatnie wpłynęła promocja na lotnisku – litrowy Grant’s za 10 euro. Następnie wyruszyliśmy „na miasto” czyli notabene 20 metrów od hotelu na ulicę obok – dużo klubów, bardzo różnorodnych od go-go, poprzez techno, gejowskie po zwykłe puby – naprawdę ilość imprezowi robi wrażenie. W tej dzielnicy nie ma problemu z kupieniem kebaba czy produktów spożywczych – bardzo dużo obiektów otwartych jest praktycznie całą noc (alkohol nie jest sprzedawany od 21 do 4). W Paceville żyje okrągły tydzień, ale to co się dzieje w weekend przechodzi ludzkie pojęcie. Był marzec. Ciekawe co jest w sezonie. Ulice pełne są Hiszpanów, którzy przyjechali na kursy językowe (no no :P), małych brytoli rodem z serialu „Skins” czy Niemców stylizowanych na Tokio Hotel :) Jedno z najlepszych miejsc na imprezowanie w jakich byłem – szczerze polecam. Oczywiście Paceville było zaliczane co wieczór. Plan zwiedzania został zrealizowany połowicznie. Miały na to wpływ 2 czynniki, dosyć późne pobudki :) oraz czas przejazdów (o czym już wspominałem). Pierwszego dnia zaliczona została Blue Grotto (ok. 20 minut pływania łódką za 7 euro) jest ładnie, ale jakoś specjalnie nie ma szału, w sumie trzeba zobaczyć, ale drugi raz nie ma po co. Zaliczyliśmy również Marsaxlokk (czyta się Marszaszlok) w sumie jedyne co tam jest do zobaczenia to ładne, kolorowe łódki rybackie, ale one są praktycznie na całej wyspie – wg. mnie nie ma sensu specjalnie tam jechać. Dzień drugi to wyprawa na Gozo i absolutny hit Malty – Azure Window – to robi wrażenie. Kilkudziesięciometrowej wysokości most skalny zanurzający się w ciemnym błękicie Morza Śródziemnego. Przy okazji można tam ponurkować (lub jak ja – posnurkować) – strasznie dużo jeżowców (!!) a na otwartym morzu bardzo dużo meduz – ostrzegam – poza tym, w marcu woda średnio nadaje się do pływania - zimna. Ostatniego dnia to był luźny spacerek po Vallettcie – bardzo ładne miasteczko, fajna architektura, dużo firmowych butików i turystów. Ostatniego dnia część poleciała już do PL (w tym ja) reszta spędziła dzień na plaży w miejscowości Buggiba – dla odmiany piaszczystej, które są rzadkością na wyspie. Podsumowując Malta jest bardzo ciekawą destynacją na wypad, ale myślę, że tydzień wystarczy żeby zobaczyć wszystkie ciekawsze zabytki, poleżeć na plaży i poczuć wyspę. Jej klimat tworzy wiele różnych stylów architektonicznych, mieszanka narodowościowa (dużo imigrantów), nawet język maltański brzmi bardzo arabsko (z informacji od mieszkańców dowiedziałem się, iż Arabi Maltańczyków rozumieją – oni Arabów nie) oraz, albo przede wszystkich – świetne formy skalnego wybrzeża. Zdecydowanie polecam !

Tradycyjnie na koniec kilka zdjęć.

Valletta

Valletta

Azure Window

Marsaxlokk

Blue Grotto


Valletta