środa, 11 czerwca 2014

Izrael 29.05-3.06

Kolejnym celem w 2014 roku okazał się Izrael. Odkąd WizzAir otwarł połączenie z Polski "polowałem" na tanie bilety i w marcu tego roku udało się złożyć podróż za ok. 240 zł, co ciekawe należało kupić bilety w obie strony osobno, gdyż cena biletów w pakiecie była o ok. 100 zł wyższa. 

Izrael jest krajem ciekawym pod każdym względem. Szczególnie interesująca jest mieszanka etniczna. W Jerozolimie mieszkają koło siebie Żydzi, Arabowie, Chrześcijanie i Armeńczycy. W Tel Avivie dochodzi dzielnica jemenicka (Jemenici - czarni żydzi pochodzący m.in. z Etiopii). Właśnie ta mieszanka jest przyczyną konfliktu trwającego od kilkudziesięciu lat, która doprowadziła do powstania Autonomii Palestyńskiej. Ponadto Izrael jest lub był w stanie wojny z każdym z sąsiadów (Egipt, Jordania, Syria, Liban) niedaleko leżą też Irak i Arabia Saudyjska. Jednym z głównych powodów dlaczego Izrael od tylu lat przeciwstawia się dość potężnym sąsiadom są dotacje z Stanów Zjednoczonych, które w ten sposób ma kontrolę nad Bliskim Wschodem.



Wracając do samej podróży. Po przylocie do Izraela celnicy i strażnicy są podejrzliwi, wyrywkowo wypytują o takie szczegóły jak długość związku z partnerką, czy mieszkacie razem, czy znacie kogoś w Izraelu, czy byliście kiedykolwiek w Iraku. Ponadto celnicy nie wbijają pieczątki do paszportu, jedynie wydają niewielką kartkę z pozwoleniem na wjazd. Wiąże się to z tym, iż pieczątka Izraelu w paszporcie powoduje zakaz wjazdu do kilku krajów arabskich (ostatnio dowiedziałem się również, od znajomej która pracowała w Katarze, iż w kontrakcie jest klauzula zabraniająca podróży do Izraelu). 
Na lotnisku odbieramy samochód, koszt z pełnym ubezpieczeniem wyniósł 237 USD za 5 dni. Pełne ubezpieczenie jest zalecane, gdyż w Tel Avivie jest bardzo ciasno i łatwo o otarcia. Ponadto znane są przypadki uszkodzeń samochodu przez ortodoksyjnych Żydów, np. poprzez obrzucenie kamieniami, gdy wjedzie się w ich dzielnice (Mea Shearim), szczególnie w czasie szabasu, tym bardziej, iż każdy samochód z wypożyczalni na w tylnej części nalepkę z nazwą wypożyczalni. Ta sama sytuacja dotyczy wjazdu do Palestyny, tam z kolei wabikiem jest izraelska tablica rejestracyjna. Generalnie zabronione są wyjazdy do Autonomii, gdyż tam ubezpieczenie nie obowiązuje - oprócz drogi wzdłuż Morza Martwego (ale jednak ciekawość w moim przypadku zwyciężyła :)). 
Miejsce noclegowe tym razem zarezerwowałem przez Airbnb.com, było to mieszkanie dla 4 osób na ulicy Pinsker w Tel Avive, cena za 5 nocy = 1600 zł. Izrael jest krajem bardzo drogim, ceny w sklepach to przykładowo - chleb od 8 zł, papierosy od 25 zł, wódka 0,7l od 90 zł, serek do smarowania pieczywa od 10 zł, tani parking 30 zł za dobę, godzina parkingu w Jerozolimie 6 zł. Pisząc o parkowaniu warto zaznaczyć, iż bezpłatnie w nocy na ulicach Tel Avivu parkować mogą tylko mieszkańcy, w dzień każdy może opłacić parking, ale jest to możliwe tylko przez internet. 
Pierwszego dnia wybraliśmy się do Jerozolimy oraz Betlejem. W Jerozolimie zostawiliśmy auto na parkingu, następnie udaliśmy się na arabski dworzec autobusowy przy Bramie Damasceńskiej skąd autobusem pojechaliśmy do Betlejem (które leży już w Palestynie). W Betlejem warta uwagi jest tylko Bazylika Narodzenia Pańskiego oraz zakupy w sklepach arabskich, gdzie ceny są o połowę niższe. Natomiast stare miasto w Jerozolimie to miejsce które można zwiedzać w kilka dni, my natomiast zrobiliśmy to w kilka godzin.







Kolejnego dnia wybraliśmy się w wycieczkę nad Morze Martwe. Pierwszym celem była Masada, twierdza króla Heroda. Położona jest na kilkuset metrowym stromym wzniesieniu. Dostać się tam można pieszo (ok 1,5h w 40 stopniowym upale), bądź kolejką (która tania nie jest, bo razem ze wstępem kosztuje w przeliczeniu ok 70 zł). Masada to ruiny, które większego wrażenia na mnie nie zrobiły. Za to widoki są świetne.
Z Masady udaliśmy się do rezerwatu przyrody Ein Gedi. Jest to niezwykłe miejsce, gdyż wszędzie dookoła rozpościera się pustynia z której nagle wypływa potok, tworzący malownicze kaskady i wodospady. Są różne szlaki, my wybraliśmy dość krótki pod wodospad Dawida. Woda w płynącym potoku jest ciepła, ale bardzo orzeźwia ze względu na wysoką temperaturę powietrza, toteż znaczna ilość turystów brodzi w sadzawkach. 
Ostatnią atrakcją była kąpiel w Morzu Martwym. Zasolenie wynosi średnio 27%, na 50 m dochodzi do 40%. Więc nie ma problemu z pływaniem, a właściwie unoszeniem się na wodzie. Wyporność jest tak duża, że na głębokości ok. 1 m jest problem, żeby stanąć na dnie. Jednak nie jest to kąpielisko na kilka godzin. Po maksymalnie 30 minutach w wodzie należy iść pod prysznic, gdyż skóra może się podrażnić od soli, odradzam również wchodzenia do wody z ranami lub po depilacji. 









Jadąc w okolice Morza Martwego jedzie się drogą nr 1, która mimo iż leży na terytorium Palestyny, jest pod kontrolą Izraelu, po drodze mija się punkt wojskowy, ponoć czasem można zobaczyć helikoptery patrolujące. W oczy rzucił mi się znak "Jerycho - 5 km", ciekawość wygrała, mimo że na wjeździe są duże czerwone znaki,  iż życie jest zagrożone oraz zakaz wjazdu dla obywateli Izraela. 





Po 2 dniach intensywnego zwiedzania, kolejny zdecydowaliśmy się spędzić na plażowaniu w Tel Avive i długim spacerze po mieście. Tel Aviv jest prawdziwą metropolią, samo miasto to 400 000 mieszkańców, ale z przedmieściami to około 3 milionów (na 7 mln mieszkańców Izraela). W samym mieście na pewno na uwagę zasługują plaże, jedne z najładniejszych jakie widziałem. Szerokie, z drobnym piaskiem, woda ciepła, dość duże fale (popularny jest surfing). W mieście warto zobaczyć Mały Tel Aviv (gdzie mieszkaliśmy), bazar Karmel, starą Jaffę (dzielnica arabska), wieżowce Azrieli. Jest to najbardziej "europejskie" miasto w kraju, dużo jest knajpek, dyskotek (w czwartek wieczorem całe miasto rusza na imprezę) i klubów nocnych. 















Czwartego dnia zdecydowaliśmy się na objazd północnej części kraju. Pierwszym punktem był rezerwat Gan Hashlosha. Świetne kąpielisko, założone na potoku. W "jeziorkach" występują rybki (przypominają akwariowe), dlatego na pewno fajne miejsce do nurkowania (niestety nie miałem ze sobą maski). 
Następnie udaliśmy się do Tyberiady, nad Jezioro Galilejskie - nic ciekawego :) Z Tyberiady do Nazaretu, aby zobaczyć Bazylikę Zwiastowania, która jest największą świątynią chrześcijańską na Bliskim Wschodzie. Objazd zakończyliśmy w Cezarei, słynnej ze względu na ruiny rzymskie.







Ostatni dzień to już tylko krótki pobyt na plaży, ostatnie zakupy (kawa z kardamonem, chałwa, przyprawy).
Izrael mogę polecić zarówno osobom, które są nastawione na aktywny wypoczynek, bo jest co zobaczyć, czy poznać inną kulturę, jak i tym którzy chcą mieć fajne plaże i dobre imprezy (Tel Aviv), a najlepiej  jest wszystko połączyć. 

wtorek, 10 czerwca 2014

Gruzja - 21-28.05.2014

Pierwszym miejscem odwiedzonym w 2014 roku została Gruzja, która została zaplanowana już we wrześniu 2013 roku, gdy WizzAir wrzucił do systemu loty za 148 zł w obie strony. 
Po przeglądnięciu atrakcji tego kaukazkiego kraju zdecydowałem się podzielić tydzień pobytu na dwie części. Jedna była bardziej turystyczna druga praktycznie typowo wypoczynkowa. 
21 maja wieczornym lotem z Warszawy (Chopin) dotarliśmy do Kutaisi (port lotniczy Kopitnari) , który istnieje od niedawna, jest malutki (nawet jak na polskie standardy) ale za to trzeci co do wielkości w Gruzji (mają jeszcze lotniska w Tbilisi oraz Batumi). Z terminalu pojechaliśmy do Tbilisi za pośrednictwem Georgian Bus (koszt 20 lari; 1 lari = ok. 1,8 zł). W Tbilisi byliśmy ok 3 w nocy i udaliśmy do Saint George Hostel (cena za os. 25 lari), hostel jest blisko Placu Niepodległości, jednego z centralnych punktów stolicy. W Tbilisi spędziliśmy finalnie 3 noce (w planach były dwie - o tym za chwilę :)). Pierwszy dzień spędziliśmy na szwędaniu się po mieście, próbowaniu lokalnych potraw oraz alkoholi. Tbilisi nie jest jakąś porywającą metropolią, zabytki sprowadzają się przeważnie do obiektów sakralnych. Najlepiej zobrazują to zdjęcia. 





Następnego dnia wyruszyliśmy taksówką na główny dworzec autobusowy Didube (taksówka 10 lari) w celu znalezienia transportu do Kazbegi i zobaczenia wizytówki Gruzji - kościółka Cminda Semba.
Najtańszą opcją dojazdu jest marszrutka za ok 15 lari; my jednak chcieliśmy zatrzymywać się po drodze przy interesujących obiektach dlatego zdecydowaliśmy się na taksówkę. Trafiliśmy na bardzo miłego i zabawnego Gruzina - Giviego, który po negocjacjach zaproponował cenę 80 lari (140 zł za 150 km taxi, przy 4 os cena bardzo przystępna). 
Podczas podróży zatrzymaliśmy w kilku miejscach: twierdza Ananuri (nic ciekawego), pomnik odwiecznej przyjaźni gruzińsko-radzieckiej, polewy wapienne oraz rodzinna wioska Giviego, który jak się okazało pochodzi z Kaukazu. 





Jadąc w stronę Kazbegi pogoda robiła się coraz gorsza, miejscami pojawiał się przelotny deszcz. Gdy dotarliśmy na miejsce, Givi zaproponował że wyjedzie swoją toyotą rav-sztyry (oryginalna wymowa :)) pod Cminde Samebe, tym samym nie będziemy musieli moknąć, cena też oczywiście zrobiła swoje (40 lari). Wydaje mi się, że to bardzo dobra decyzja, bo podjazd był na pewno dużo bardziej emocjonujący niż ok 1,5 godzinna wędrówka przez błota. Auto non stop się ślizgało, uderzało podwoziem o kamienie czy niebezpiecznie zbliżało się do krawędzi dróżki. 
Po ok 30 minutowym podjeździe naszym oczom ukazał się pięknie położony kościółek, za którym powinien być widoczny jeden z najwyższych szczytów Kaukazu - góra Kazbek (5 033 m), niestety widoczny był tylko zarys przez mgłę. 



Po zjeździe Givi zawiózł nas do swojego znajomego na kwaterę (cena 25 lari za os). Umówiliśmy, się z z nim, że odwiezie nas do Tbilisi dzień później rano (tym razem za 60 lari) Jednak po ok 30 minutach pobytu zdecydowaliśmy się, że nie zostajemy, w mieszkaniu było zimno, wilgotno, w Kazbegi nie ma kompletnie co robić. Powiedzieliśmy właścicielowi, że nie zostajemy i czy może zadzwonić do Giviego. W ciągu 10 minut nasz szofer się pojawił i przystał na powrót tego samego dnia (co jak się okazało było mu na rękę, gdyż dzięki temu może szukać kolejnych pasażerów na wyjazd). Szczęśliwi zarówno z powodu zobaczenia Kaukazu jak i możliwości powrotu wróciliśmy do stolicy. Poszliśmy do tego samego hostelu (już bez rezerwacji) i okazało się, że nasz pokój - studio jest wolny. Wieczór spędziliśmy w jednym z lokali zajadając się adżarskim chaczapuri, sałatkami, chinkali. 

Następne 4 noce mieliśmy już spędzić na wypoczynku w sławnym w czasach ZSRR czarnomorskim kurorcie Batumi. Kolejny raz wycieczka na dworzec Didube i poszukiwania transportu. Marszrutka kosztuje 20 lari/os, nam udało się za 30 lari/os wynająć prywatnego busa (i tym samym skrócić czas podróży). Swoją drogą, za 350 km podróż zapłaciliśmy w przeliczeniu 210 zł, więc bardzo niewiele. 
W Batumi na samym wstępnie niespodzianka, hotel w którym zrobiłem rezerwacje okazał się w remoncie. Jednak kolejny raz okazało się, że na Gruzinów można liczyć. Właściciel remontowanego hotelu bardzo się zdziwił (jak się okazało, przejął on hotel kilka tygodni temu i nie wiedział, że są rezerwacje), wyszukał nam hotel zastępczy, w tej samej cenie, ale o wyższym standardzie i lepszych pokojach (pierwotnie mieliśmy 4 os. studio, dostaliśmy dwa pokoje 2 os.). Cena 55 lari za pokój za noc z śniadaniem. Dodatkowo pokrył koszty taksówki która zawiozła nas do nowego hotelu.
W samym Batumi do zobaczenia jest Delfinarium oraz można wybrać się do ogrodu botanicznego, który miał był "wow" a był "taki o". Poza tym, w maju woda już jest na tyle ciepła że można pływać, z słońcem jest różnie. Batumi generalnie mnie zaskoczyło, bo spodziewałem się zapuszczonej komunistycznej architektury, a okazało się, że rzeczywiście jest to "mikro Dubaj" (choć dzielnice oddalone od centrum były takie jak sobie pierwotnie wyobrażałem). 










Reasumując, Gruzja jest pięknym krajem (istnieje legenda, iż Pan Bóg zapomniał o Gruzinach rozdając ziemię ludziom, więc w zamian oddał im część świata którą zostawił dla siebie); gruzińska gościnność również się potwierdziła. Polecam ten kierunek wszystkim, szczególnie, że coraz mniej jest miejsc na świecie gdzie jest ciągle tanio dla Polaków.