wtorek, 10 czerwca 2014

Gruzja - 21-28.05.2014

Pierwszym miejscem odwiedzonym w 2014 roku została Gruzja, która została zaplanowana już we wrześniu 2013 roku, gdy WizzAir wrzucił do systemu loty za 148 zł w obie strony. 
Po przeglądnięciu atrakcji tego kaukazkiego kraju zdecydowałem się podzielić tydzień pobytu na dwie części. Jedna była bardziej turystyczna druga praktycznie typowo wypoczynkowa. 
21 maja wieczornym lotem z Warszawy (Chopin) dotarliśmy do Kutaisi (port lotniczy Kopitnari) , który istnieje od niedawna, jest malutki (nawet jak na polskie standardy) ale za to trzeci co do wielkości w Gruzji (mają jeszcze lotniska w Tbilisi oraz Batumi). Z terminalu pojechaliśmy do Tbilisi za pośrednictwem Georgian Bus (koszt 20 lari; 1 lari = ok. 1,8 zł). W Tbilisi byliśmy ok 3 w nocy i udaliśmy do Saint George Hostel (cena za os. 25 lari), hostel jest blisko Placu Niepodległości, jednego z centralnych punktów stolicy. W Tbilisi spędziliśmy finalnie 3 noce (w planach były dwie - o tym za chwilę :)). Pierwszy dzień spędziliśmy na szwędaniu się po mieście, próbowaniu lokalnych potraw oraz alkoholi. Tbilisi nie jest jakąś porywającą metropolią, zabytki sprowadzają się przeważnie do obiektów sakralnych. Najlepiej zobrazują to zdjęcia. 





Następnego dnia wyruszyliśmy taksówką na główny dworzec autobusowy Didube (taksówka 10 lari) w celu znalezienia transportu do Kazbegi i zobaczenia wizytówki Gruzji - kościółka Cminda Semba.
Najtańszą opcją dojazdu jest marszrutka za ok 15 lari; my jednak chcieliśmy zatrzymywać się po drodze przy interesujących obiektach dlatego zdecydowaliśmy się na taksówkę. Trafiliśmy na bardzo miłego i zabawnego Gruzina - Giviego, który po negocjacjach zaproponował cenę 80 lari (140 zł za 150 km taxi, przy 4 os cena bardzo przystępna). 
Podczas podróży zatrzymaliśmy w kilku miejscach: twierdza Ananuri (nic ciekawego), pomnik odwiecznej przyjaźni gruzińsko-radzieckiej, polewy wapienne oraz rodzinna wioska Giviego, który jak się okazało pochodzi z Kaukazu. 





Jadąc w stronę Kazbegi pogoda robiła się coraz gorsza, miejscami pojawiał się przelotny deszcz. Gdy dotarliśmy na miejsce, Givi zaproponował że wyjedzie swoją toyotą rav-sztyry (oryginalna wymowa :)) pod Cminde Samebe, tym samym nie będziemy musieli moknąć, cena też oczywiście zrobiła swoje (40 lari). Wydaje mi się, że to bardzo dobra decyzja, bo podjazd był na pewno dużo bardziej emocjonujący niż ok 1,5 godzinna wędrówka przez błota. Auto non stop się ślizgało, uderzało podwoziem o kamienie czy niebezpiecznie zbliżało się do krawędzi dróżki. 
Po ok 30 minutowym podjeździe naszym oczom ukazał się pięknie położony kościółek, za którym powinien być widoczny jeden z najwyższych szczytów Kaukazu - góra Kazbek (5 033 m), niestety widoczny był tylko zarys przez mgłę. 



Po zjeździe Givi zawiózł nas do swojego znajomego na kwaterę (cena 25 lari za os). Umówiliśmy, się z z nim, że odwiezie nas do Tbilisi dzień później rano (tym razem za 60 lari) Jednak po ok 30 minutach pobytu zdecydowaliśmy się, że nie zostajemy, w mieszkaniu było zimno, wilgotno, w Kazbegi nie ma kompletnie co robić. Powiedzieliśmy właścicielowi, że nie zostajemy i czy może zadzwonić do Giviego. W ciągu 10 minut nasz szofer się pojawił i przystał na powrót tego samego dnia (co jak się okazało było mu na rękę, gdyż dzięki temu może szukać kolejnych pasażerów na wyjazd). Szczęśliwi zarówno z powodu zobaczenia Kaukazu jak i możliwości powrotu wróciliśmy do stolicy. Poszliśmy do tego samego hostelu (już bez rezerwacji) i okazało się, że nasz pokój - studio jest wolny. Wieczór spędziliśmy w jednym z lokali zajadając się adżarskim chaczapuri, sałatkami, chinkali. 

Następne 4 noce mieliśmy już spędzić na wypoczynku w sławnym w czasach ZSRR czarnomorskim kurorcie Batumi. Kolejny raz wycieczka na dworzec Didube i poszukiwania transportu. Marszrutka kosztuje 20 lari/os, nam udało się za 30 lari/os wynająć prywatnego busa (i tym samym skrócić czas podróży). Swoją drogą, za 350 km podróż zapłaciliśmy w przeliczeniu 210 zł, więc bardzo niewiele. 
W Batumi na samym wstępnie niespodzianka, hotel w którym zrobiłem rezerwacje okazał się w remoncie. Jednak kolejny raz okazało się, że na Gruzinów można liczyć. Właściciel remontowanego hotelu bardzo się zdziwił (jak się okazało, przejął on hotel kilka tygodni temu i nie wiedział, że są rezerwacje), wyszukał nam hotel zastępczy, w tej samej cenie, ale o wyższym standardzie i lepszych pokojach (pierwotnie mieliśmy 4 os. studio, dostaliśmy dwa pokoje 2 os.). Cena 55 lari za pokój za noc z śniadaniem. Dodatkowo pokrył koszty taksówki która zawiozła nas do nowego hotelu.
W samym Batumi do zobaczenia jest Delfinarium oraz można wybrać się do ogrodu botanicznego, który miał był "wow" a był "taki o". Poza tym, w maju woda już jest na tyle ciepła że można pływać, z słońcem jest różnie. Batumi generalnie mnie zaskoczyło, bo spodziewałem się zapuszczonej komunistycznej architektury, a okazało się, że rzeczywiście jest to "mikro Dubaj" (choć dzielnice oddalone od centrum były takie jak sobie pierwotnie wyobrażałem). 










Reasumując, Gruzja jest pięknym krajem (istnieje legenda, iż Pan Bóg zapomniał o Gruzinach rozdając ziemię ludziom, więc w zamian oddał im część świata którą zostawił dla siebie); gruzińska gościnność również się potwierdziła. Polecam ten kierunek wszystkim, szczególnie, że coraz mniej jest miejsc na świecie gdzie jest ciągle tanio dla Polaków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz