niedziela, 3 lipca 2016

Half-World Trip: RPA, Suaziland - 10-16.06.2016

W internecie można znaleźć wiele informacji o tym jak to jest niebezpiecznie w Republice Południowej Afryki, że co druga podróż kończy się tragicznym w skutkach wypadkiem czy morderstwem.
Właśnie przez takie informacje, zastanawiałem się jakieś 2 dni zanim kupiłem loty na trasie: Rzym - Addis Abeba - Johannesburg - Durban - Dubaj - Bangkok - Addis Abeba - Rzym za 1180 zł(!) - znajomi kupili bilety praktycznie zaraz po pojawieniu się oferty. Dodam, że zakupu dokonano za pośrednictwem niemieckiej Expedii.

Film z RPA (polecam w rozdzielczości FullHD oraz 50 kl/s):


Na początku odniosę się do tematu bezpieczeństwa w RPA. Przez cały wyjazd (a przejechaliśmy blisko 1500 km) nie mieliśmy ani jednej niebezpiecznej sytuacji. Oczywiście wypada zachować zdrowy rozsądek, typu nie oddalać się samotnie, a nawet w grupach poza hotel po zmroku; słuchać rad lokalnych mieszkańców, gdzie nie chodzić. RPA ma bardzo burzliwą historię kontaktów ludzi rasy białej i czarnej (o czym z resztą warto poczytać, choćby na Wikipedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Apartheid). Stąd też zdarzają się napady, głównie rabunkowe, na białych turystów - ale raczej poza głównymi szlakami turystycznymi. Wynika to również z tego, że duża część społeczeństwa żyje w ubóstwie (szczególnie było to widać na ulicach Johannesburga).

Nasza trasa po RPA wyglądała mniej więcej tak:


Podróżowaliśmy w grupie 6 osobowej, jako środek transportu posłużył nam wynajęty samochód, van 7 osobowy, marki Toyota Avanza. Drogi są bardzo dobrej jakości (część autostrad płatnych na bramkach), nie ma problemów z tankowaniem, płatnością kartą - zdecydowanie polecam ten środek transportu. Wszystkie noclegi zostały zarezerwowane z góry poprzez Booking.com.

Pierwszego dnia zaraz po przylocie odebraliśmy auto i ruszyliśmy w drogę do Soweto. W latach 50-tych władze RPA postanowiły przenieść czarnoskórą ludność z slumsów wokół Johannesburga właśnie do Soweto. Warte zaznaczenia jest również to, że z Soweto pochodziło dwóch noblistów: Nelson Mandela oraz Desmond Tutu (mieszkali nawet na tej samej ulicy). Nad Soweto górują dwa kominy nieczynnej elektrowni, pokryte efektownymi malunkami oraz... reklamą Vodafone.


Pierwszą noc spędziliśmy w stolicy RPA - Pretorii. Niestety byliśmy tam już po zmroku, a będąc ciągle pod wypływem przeczytanych w internecie ostrzeżeń (+ wszechobecny drut kolczasty na ogrodzeniach) wybraliśmy się jedynie na szybkie zakupy oraz posiłek. Wieczór spędziliśmy oglądając inaugurację Euro 2016.

Następnego dnia, wcześnie rano, ruszyliśmy w stronę Parku Narodowego Krugera, który był główną atrakcją Republiki Południowej Afryki, po drodze zwiedziliśmy dolinę i wodospad Waterval Boven.


Mieliśmy jeszcze nadzieję zobaczyć punkt widokowy Good's Window - niestety uniemożliwiła nam to mgła (na filmiku "widać" :)). W zamian przeżyliśmy pierwszy kontakt z przyrodą, sympatyczną gromadką małp. 


Mimo wszystko udało nam się trafić do punktu, gdzie widok nie był za mgłą.



Noc spędziliśmy w Phalaborwa, wieczorem udało nam się oglądnąć drugą połowę meczu Polska - Irlandia na Euro. Ciągle się trzymaliśmy zasady, że po zmroku powinniśmy być już w hotelu.

Dzień trzeci to tzw. "gwóźdź programu" - Park Narodowy Krugera, jeden z najstarszych na świecie, gdzie można w naturalnych warunkach, z bliska, oglądać dzikie zwierzęta - szczególnie wielką piątkę Afryki (Lew, Słoń, Bawół, Nosorożec, Lampart). Nam się nie udało jedynie zobaczyć Lamparta, ale za to zobaczyliśmy wiele więcej innych zwierząt, np. zebry, guźce, żyrafya, gazele, antylopy gnu, hipopotamy, krokodyle...
Po parku można poruszać się na dwa sposoby: zorganizowaną wycieczką pod opieką przewodnika lub własnym samochodem. Obie opcje mają swoje plusy i minusy. Przewodnik pewnie szybciej pokaże nam interesujące miejsca, natomiast zwiedzając własnym autem sami sobie regulujemy czas obserwacji zwierząt. My wybraliśmy dosyć ambitną trasę, prawie 300 km. Dodać należy, że maksymalna prędkość w parku to 50 km/h (są ukryci za krzakami strażnicy z fotoradarami :)) po drogach asfaltowych, 40 km/h po szutrowych. Kilka razy wjeżdżaliśmy w drogi szutrowe, licząc, że natrafimy na zwierzynę. Jak się okazało, najlepsze miejsca były przy drogach głównych, często gdzie się zebrało kilka aut. Z samochodów można wychodzić jedynie w specjalnie oznaczonych miejscach i w Campach. Campy to kilkanaście obozowisk na terenie parku, gdzie można przede wszystkim zostać na noc (drogo), zjeść posiłek czy skorzystać z toalety. My nocowaliśmy poza parkiem, było znacznie taniej, poza tym uważam, że jeden dzień wystarczy. Wjechaliśmy na teren parku zaraz po otwarciu bram o 6:00, a wyjechaliśmy na styk o 17:30. Wyjazd po godzinach otwarcia bram grozi wysokimi mandatami.

Park najlepiej wygląda na zdjęciach:

Antylopy.

Zebry.

Słonie przy wodopoju.

Bawół.

Hipopotam.

Dolina rzeki.

Antylopa gnu.

Antylopy gnu w stadzie.

Guziec. 

Orzeł.

Perliczki.

Pumba.

Guziec - Pumba - Taka świnia z Afryki :)

Lew.

Pawiany.

Nosorożce.

Lwice.
Dziki pies.


Żyrafa w tle.






Baobab.





To zdjęcie pokazuje jak blisko można obserwować zwierzęta.






Park robi ogromne wrażenie ! Dosłownie co kilka minut napotyka się nowe obiekty obserwacji. Jedyne czego żałowałem, to brak porządnego aparatu z teleobiektywem.
Noc spędziliśmy w miejscowości Komatipoort przy granicy z Mozambikiem. Plan na kolejny dzień to przejazd do położonej nad Oceanem Indyjskim miejscowości St. Lucia. Droga tam wiodła przez niewielkie górzyste państwo Suaziland. W samym Suazi tak naprawdę zjedliśmy jedynie obiad w stolicy Mbabane, poza tym zwiedziliśmy je przez okno samochodu. Tego dnia mieliśmy ponad 500 km do pokonania.

Suazi to bardzo zacofane państwo. Duża część społeczeństwa zarażona jest AIDS, a średnia długość życia (wg. Wikipedii) to zaledwie 33 lata. Bezrobocie jest na poziomie 40%. Z naszych obserwacji wynikało, że ich główne zajęcie to wyrąb drzew. Bardzo widowiskowy jest dojazd do granicy:



Cała nasza 6ka gdzieś w pobliżu granicy.

W samych górach temperatura spadła do około 2 stopni. I tutaj kolejne zaskoczenie - na ulicy spotkaliśmy grupę pawianów. Prędzej bym się spodziewał kozic :)
Na przejściu granicznym bardzo szybko nas odprawiono, bardzo mili strażnicy nas wypytali skąd się tutaj wzięliśmy, na jak długo zostajemy - byli zawiedzeni, że chcemy tylko przejechać przez ich kraj. 
Następnie po wjechaniu już do samego Suazi, minęliśmy pierwszą wioskę i przed nami kolejny punkt kontrolny. Starszy Pan zapytał pro forma czy jesteśmy z Południowej Afryki, a my że nie i konsternacja. Jak nie z RPA to skąd ? Dopiero na migi wyjaśniliśmy mu, że przylecieliśmy samolotem do RPA, a jesteśmy z Polski. Następne kilkanaście kilometrów jechaliśmy drogą gruntową, zdecydowanie nie przygotowaną pod samochody osobowe, mijając się co chwilę z ogromnymi ciężarówkami transportującymi drewno.
Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy do stolicy, w czasie tankowania wybrałem się na lokalny targ, nagrałem panie z miskami na głowie (jak one utrzymują równowagę ?!) - oraz przeprowadziłem miłą konwersację z przedstawicielem lokalnej społeczności:

- Masz samochód ?
- Mam,
- Chcę być Twoim kierowcą,
- Ale ja mam kierowcę,
- Ale ja jestem lepszym kierowcą, a Suazi nie jest bezpieczne.
- Nie dzięki, poradzę sobie.

Następnie wróciłem do samochodu i szybko odjechaliśmy. 
Tak jak wspominałem, jeszcze w stolicy zatrzymaliśmy się przy w miarę wyglądającej restauracji na posiłek (wygląd niestety nie współgrał z jakością jedzenia) - oczywiście musieliśmy zapłacić jakieś 2 zł opłaty parkingowo-ochronnej. Później już tylko kilka godzin w samochodzie, aby jak najszybciej dotrzeć do St. Lucii.
Zachęcam do obejrzenia filmiku, jest tam fragment z Suazi.

Do wspomnianej St. Lucii dotarliśmy grubo po 22. Nocleg mieliśmy zarezerwowany w resorcie składającym się z wielu małych mieszkań. Oczywiście recepcja była już zamknięta. Dzwoniąc na telefon podany w rezerwacji słyszałem dzwonek w biurze za zamkniętymi drzwiami. Zaczęliśmy pukać do drzwi kolejnych mieszkań, z nadzieją, że ktoś pomoże nam się skontaktować z właścicielami. Otworzył nam tylko jeden człowiek - niestety nie był w stanie pomóc. Pojawił się za to strażnik. Wyjaśniliśmy mu sytuację i to był strzał w dziesiątkę. Gdzieś tam podzwonił i zaraz poprosił o podwózkę po klucze.
Klimat w St. Lucii był zdecydowanie inny niż w głębi lądu. Powietrze było wilgotniejsze, było cieplej. Sama St. Lucia to takie miasteczko turystyczne gdzie przyjeżdżają głównie lokalni mieszkańcy. Nam również udzielił się wakacyjny klimat, mimo późnej pory tego wieczoru była jeszcze wizyta w tawernie oraz kąpiele w basenie :)

Jednak celem przyjazdu do tej miejscowości nie była rozrywka, a estuarium (miejsce gdzie mieszają się wody słodkie i słone), gdzie z bardzo bliska można obserwować kolonie hipopotamów. Nawet na ulicach są znaki "uwaga hipopotamy", gdyż te wielkie stworzenia często przechodzą przez drogę.
Aby oglądnąć zwierzątka należy wykupić rejs, co też zrobiliśmy. Naszym kapitanem był typowy Afrykaner, którego przodkowie pochodzili z Holandii. Raczył nas ciekawymi opowieściami, szczególnie utkwiła mi w pamięci historia jak to ciekawski hipopotam pojawił się na posesji domku jednorodzinnego. Właściciel domu usłyszał szczekanie psa, więc wyszedł na zewnątrz. Hipopotam czując zagrożenie z dwóch stron, zaczął biec w stronę właściciela domu, a że to zwierzęta szybsze od ludzi - dopadł człowieka i mu wyrwał nogę na wysokości kolana.
Porozmawialiśmy też o tym jak się mu żyje w RPA. Mówił, że odkąd czarnoskórzy mieszkańcy doszli do władzy nie żyje mu się tutaj dobrze, raczej nie podróżuje do kraju. Najchętniej wróciłby do Europy - ale go na to nie stać.






Oprócz hipopotamów są też krokodyle. 

Po południu wróciliśmy do tawerny odwiedzonej poprzedniego wieczoru na obiad. Spotkaliśmy dwóch Afrykanerów, których tym razem przodkowie pochodzili z Niemiec. Wywiązała się ciekawa dyskusja, panowie postawili kilka kolejek, my się im odwdzięczyliśmy. Na koniec jeden z nich zaproponował nam nocleg w swoim domu - jednak grzecznie podziękowaliśmy - mieliśmy napięty harmonogram. Spotkaliśmy ich jeszcze pod sklepem. Chyba nas polubili - kupili nam dużą butelkę napoju wysokoprocentowego z drobinkami złota. Na samochodzie jednego z nich był "róg nosorożca" - był to znak, że jest on przeciwko zabijaniu nosorożców.



Tego samego dnia pojechaliśmy też do Durbanu, miasta z którego za 2 dni  mieliśmy lecieć przez Dubaj do Tajlandii na bardziej rozrywkową część wyprawy.

Durban to nowoczesne miasto, stolica prowincji KwaZulu-Natal. Jak sama nazwa prowincji mówi, jest to rejon historycznie zamieszkiwany przez plemię Zulusów (aktualnie żyją tam już tylko ich potomkowie). Mimo to rejon podkreśla swoje pochodzenie, m.in. przez nadanie międzynarodowemu lotnisku imienia króla Czaki. Ponadto w rejonie można odwiedzić wioski-skanseny (co oczywiście zrobiliśmy). 

W Durbanie już nie zwiedzaliśmy praktycznie nic, korzystaliśmy ze słonecznej pogody, przyjemnego deptaku i dostępności oceanu. Wykupiliśmy m.in. lekcję surfingu (sport trudniejszy niż się wydaje :)). Skosztowaliśmy nawet życia nocnego. 




W oddali stadion zbudowany na MŚ w piłce nożnej.

Pokaz tańców zuluskich we wspomnianym skansenie.

Aktorki :)

Lekcja surfingu.

Tutaj również można jeszcze raz wspomnieć o bezpieczeństwie. Durban był jednym z gospodarzy Mistrzostw Świata w piłce nożnej w 2010 roku, dzięki temu miasto zostało odremontowane. Rejon nowego deptaku jest wg. lokalnych mieszkańców całkowicie bezpieczny dla turystów, po zmroku również. Natomiast zachodnia część miasta jest średnio bezpieczna. My w małej grupce wybraliśmy się na zakupy po zmroku w tą właśnie mniej bezpieczną część. Tutaj muszę przyznać, czułem się nieswojo - byliśmy pod ciągłą obserwacją, tylko nie wiem czy wynikało to z tego, że grupka białych w tej dzielnicy to ciekawostka czy możliwość łatwego zarobku. Niemniej nic złego się nie stało.

Niestety pobyt w RPA był zbyt krótki by odwiedzić Kapsztad - podobno najładniejsze miasto i w ogóle rejon w tym kraju. Dzięki temu kiedyś pewnie tutaj wrócimy.
O RPA krąży wiele mitów, część jest prawdziwa, ale z zachowaniem zdrowego rozsądku jest to świetny kraj do zwiedzania, tym bardziej, że w Afryce jest niewiele krajów jednocześnie wysoko rozwiniętych jak i posiadających unikalną przyrodę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz